Refleksje na temat Marszu dla Jezusa 2012.
Ostatni Marsz dla Jezusa w Warszawie odbył się 19 maja 2012 roku. W takiej formie, czyli chrześcijańskiej, międzywyznaniowej i ewangelizacyjnej był marszem 20-lecia. Podobny marsz zorganizowały stołeczne zbory aż 20 lat temu. W ciągu tych lat ewangelikalne marsze odbywały w różnych miastach, ale nie w Warszawie i nie w takiej liczbie. Zorganizowanie go w stolicy albo nikomu nie przychodziło na myśl, albo też odstręczał od niego przewidywany ogrom organizacyjnych przygotowań. Słyszałem nawet głosy niechęci wśród chrześcijan, którzy zakładali, że taki marsz niewiele da ze względu na skojarzenie z pielgrzymkami albo zostanie pomylony z marszami dla Chrystusa Króla Polski, opartymi o katolickie prywatne objawienia. Kolejną kwestią jest fakt, że wystarczy jedna dobrze zmobilizowana katolicka parafia, żeby wysłać wielotysięczny tłum na ulice. Widać to w każde Boże Ciało. Natomiast w przypadku środowisk protestanckich wydarzenie musi mieć zasięg ogólnopolski, żeby podołać wyzwaniu, jakim jest zapełnienie ulicy pochodem ludzi proklamujących wspólne przesłanie. W poprzedzających rozmowach z kluczowymi osobami przeważała wątpliwość; czy to się uda? Czy to nie będzie faktyczna i medialna porażka? Czy nie sprawimy sobie wstydu wychodząc na ulice stolicy w kilkusetosobowym tłumie, podczas gdy wielkie parady przechodzą tędy w tysiącach? I najważniejsze; czy Bóg chce marszu? Ostatecznie; czy my chcemy go również?
Udało się!!
Zaskoczeniem dla jednych a radością dla innych był fakt organizacyjnego powodzenia. Udało się pod każdym względem! Co najmniej 20 autobusów przywiozło z kraju setki wierzących, oprócz mnóstwa innych przybywających czymkolwiek. W wielu kościołach po całym kraju przekazywano informację o warszawskim marszu. Sporo wierzących z Warszawy zareagowało na wydarzenia zasilając tłum pochodu. Ulica Wiejska przed gmachem sejmu zaczerwieniła się chrześcijanami ubranymi w specyficzne, wyraziste czerwone koszulki z pięknymi napisami w stylu „Jezus Cię Kocha", „Jezus jest moim Panem" itp. Tłum przybył spontanicznie uposażony w wiele transparentów i kolorowych flag. Unosiły się setki balonów z chrześcijańskimi hasłami. Na czele marszu znalazł się główny transparent metrowej wysokości i szerokości całej ulicy, na którym na narodowych barwach znajdował się główny napis: „Marsz dla Jezusa". Gdy przybyłem na Wiejską ok. godz. 1100 i zastałem około 10 osób. O godzinie 1300 było ich tam już przynajmniej tysiąc. Do 1400 przybyło kolejne ponad tysiąc osób sprawiając niesamowite wrażenie kolumny, której nie było widać końca. Zanim doszliśmy na królewski trakt było nas około trzech tysięcy. Marszowicze skandowali niekiedy „chodźcie z nami", a ludzie dołączali. Pojawiały się także kolejne inicjatywy, jak chociażby zintegrowana grupa młodych dziewcząt z flagami. Na czele szło dwóch zapaleńców z historycznymi biblijnymi rogami - szofarami, dmąc w nie co jakiś czas.
„Będziemy się weselić ze zwycięstwa twego I w imię Boga naszego wzniesiemy sztandary!" (Ps. 20:6).
Wszystko rozpoczęło się od symbolicznego przecięcia łańcuchów i powitalnego przemówienia, które przeprowadził niejako w imię politycznego autorytetu stolicy warszawski radny Marcin Korowaj. Następnie Artur Pawłowski ogłosił uroczyste otwarcie Marszu dla Jezusa w Warszawie i manifestacja ruszyła.
Przez cały marsz tłum śpiewał razem z prowadzącym muzycznym podkładem. Marsz nagłaśniały dwa połączone zestawy nagłośnieniowe wiezione na dwóch platformach. Dzięki temu w pewnym momencie można było widzieć roztańczoną grupę uczestników, którzy na postoju tak właśnie świętowali majową manifestację w rytmie mesjańskiej muzyki. Marsz był również mocno nasycany przesłaniem, modlitwą i proklamacją, którą zajęli się głównie pastor Roman Żarnecki z Kalisza, Wojciech Kuleczka z Warszawy oraz organizator marszu Artur Pawłowski. Chętnych do przemówień przybywało. Trzy kilometry trasy miały być przemierzone w czasie dwóch godzin. Marsz miał trzy postoje; na Placu Trzech Krzyży, przy pomniku Kopernika oraz przed Pałacem Prezydenckim. Okazało się, że dwie godziny ledwo starczyły na pokonanie drogi, którą zwykły pieszy przeszedłby w 30-40 minut.
To był fascynujący czas pod wieloma względami. Odczuwało się narastające przejęcie i duchową ekscytację całego tłumu, który w miarę drogi coraz bardziej integrował się wielką wymową wydarzenia. Patrząc z zewnątrz można było zobaczyć tłum. Będąc wewnątrz można było doświadczyć ponadnaturalnej jedności. Niesamowite uczucie jedności w tym prostym dziele było rzadkim doznaniem w czasach, w których wciąż zbyt wiele nas dzieli i zbyt niewiele chcemy robić razem. Niesamowite również było to, że pośród nas przynajmniej nie było widać tych, którzy nie chcą uczestniczyć we wspólnej sprawie. To brzmi jak aksjomat, ale niestety w powszednim życiu kościół ciągle doświadcza obecności przeciwników i jątrzycieli. Jednak nie na Marszu dla Jezusa. Tu atmosfera była wspaniała. Coś niesamowitego, ponad różnicami, ponad niechęciami, stanęliśmy razem jako Boży lud ze wspólnym przekonaniem. Takiego ponadczasowego doświadczenia potrzebujemy wszyscy. W takich niezwykłych okolicznościach doświadczamy ukrytych Bożych wzorców, wszczepionych w nas od stworzenia. Tym bardziej teraz, kiedy Boży Duch zesłany został po to, by wybranych połączyć w Chrystusie, w takich okolicznościach możemy odczuć jego święte namaszczenie, napełnienie oraz przesłanie: „Jedno ciało i jeden Duch, jak też powołani jesteście do jednej nadziei, która należy do waszego powołania; Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest; Jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który jest ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich" (Ef. 4:4-6).
Słyszałem głosy niektórych zarzutów, że zabrakło jedności w sprawie marszu w Warszawie. Być może, w każdym razie na pewno nie brakowało jej na samym marszu. Myślę, że najpiękniej ujęte to zostało w wypowiedziach z reportażu Piweckiego. Wg mnie przeżyliśmy niespotykany dotąd koncert duchowej wspólnoty i zaangażowania. Słuchając wypowiedzi zwykłych chrześcijan można dojść do wniosku, że ludzie przeżyli autentyczną okazję do publicznego przyznania się do Jezusa i ewangelii. Uważam, że nie tylko w literalnym sensie, jaki każdy doświadcza w swoim prywatnym życiu. Była to okazja, którą kościół w Polsce zinterpretował jako sposobność do wyrażenia się w kontekście mediów, w obliczu świata polityki, autorytetu Warszawy. Wierzący przyjechali z podświadomym poczuciem wagi i duchowego znaczenia, jakim jest poruszenie stolicy. To było jak powstańczy akt w rytmie wieloletnich modlitw o przebudzenie naszego narodu.
Bezpośrednio przed marszem, szczególnie ostatnie dni wydawało się, że wszystko zaczyna przyśpieszać. Mam na myśli szczególnie nastawienie kościołów i mediów. Artur był praktycznie rozchwytywany przez różne rozgłośnie i stacje telewizyjne. Chodził ze spotkania na spotkanie, z ewangelizacji na ewangelizację. Sam również brał osobisty udział w rozdawaniu kilkudziesięciu tysięcy zaproszeń. Warszawa była ewangelizowana w trakcie samej reklamy marszu. Szkoda, że nie miało to takiego przełożenia na medialny rozgłos po marszu, jak to się zapowiadało. Tej części nie udało się dopiąć wedle pragnień i jak na razie było to poza zasięgiem. Szkoda, bo na płaszczyźnie opinii publicznej takie rzeczy muszą znaleźć odzwierciedlenie i to musi być naszą troską na następny raz.
„... A wszystkie ludy widzą chwałę jego" (Ps. 97:6).
Po wielkich wydarzeniach zazwyczaj wielu wypowiada naturalne założenie, że należy je kontynuować, że maja nadzieje na kolejne, że tak powinno być. To samo rozbrajające stwierdzenie padło z wielu ust po tym Marszu dla Jezusa. Nie słyszałem ani jednego deprymującego podsumowania. Nie sądzę, że mógłby je wypowiedzieć jakiś uczestnik. Raczej słyszałem pytania w stylu: a może by tak zorganizować marsz w naszym mieście? Ciekawie się to słyszy w kontekście długiej batalii wiary, która trwała aż do samego wydarzenia. W obliczu kilkumiesięcznej duchowej i organizacyjnej wojny o zrealizowanie marszu zabrzmiało to jak Boża nagroda, jak otwarcie drzwi dla zwycięzców, aby szli zwyciężać dalej.
Nie sądzę, by ktokolwiek z uczestników Marszu dla Jezusa w Warszawie miał po tym doświadczeniu wątpliwości, czy oby marsz przypominał pielgrzymkę, procesje lub katolickie marsze intronizacyjne. Wymowa marszu była wyrazista, przesłanie proste, oblicze jakże odmienne i piękne. Wystarczy spojrzeć. Chrystusa ukoronowanego widać na twarzach a jego panowanie czuć w powietrzu. Wydaje się, że ogłaszanie panowania Jezusa przez tych, którzy są pod Jego panowaniem jest warunkiem celującego wyniku.
Nie kojarzę, by ktokolwiek po marszu zadawał pytanie, czy oby był on wolą Bożą. Marsz mówił sam za siebie. Odpowiedział nawet na pytanie; czy oby my, polscy chrześcijanie chcieliśmy go również?
Uwieńczeniem marszu było finalne spotkanie na Krakowskim Przedmieściu, na przeciwko Kolumny Zygmunta. Została tam postawiona profesjonalna estrada. W tle wydarzenia zamówiony catering rozdawał poczęstunek dla wszystkich chętnych, czyli 7 tysięcy grillowanych kiełbasek i 4 tysiące butelek z wodą. Kościół Uliczny podawał herbatę z termosów i kolejne napoje. Kiedy marsz doszedł do celu na godzinę 1600, uczestnicy pochodu zastali tam przygotowany obfity program z przesłaniem i koncertami chwały. Na początku ustalania programu trudno było dopiąć trzy zespoły, które znalazły się na ogłoszeniach oraz w internecie. Na końcu przygotowań, kiedy wszyscy odczuwali nadchodzące wielkie wydarzenie, zabrakło miejsca dla niektórych chętnych do wystąpienia. Żałowałem, że nie ustaliliśmy czasu zakończenia np. na godzinę 24 lub późniejszą, ponieważ z racji Nocy Muzeów o godzinie 2300 dopiero można było mówić o frekwencji, która spadła w godzinach wieczornych. Mnóstwo przyjezdnych około 1900 zaczęło odjeżdżać mając przed sobą długie kilometry podróży.
Program spotkania rozpoczął się od powitania uczestników marszu oraz od udzielenia głosu prezbiterowi Kościoła Bożego w Chrystusie Andrzejowi Nędzusiakowi oraz organizatorowi marszu Arturowi Pawłowskiemu. Kolejne dwie godziny wypełnione były dwoma koncertami znanej grupy TGD (Trzecia Godzina Dnia). Następnie wspaniale koncertował Grzegorz Kloc. Kolejny występ należał do mocno rozpoznawalnych raperów z grupy Royal Rap. Wielka szkoda, że informacje nie zapowiedziały kolejnego występu wytrawnego lidera uwielbienia i muzyka Krzysztofa Szczypuły. Na koniec mocno poruszył publiczność niejaki Arci (Arkaszes z Armenii), który w ostrym hiphopowym stylu wyrapował swoje świadectwo i ewangelię. Pomimo zakończenia o 2300 nie było żadnych problemów. Pomiędzy koncertami mogliśmy usłyszeć także krótkie przemówienia i świadectwa.
To był błogosławiony dzień i rzeczywiście warto go będzie powtórzyć. Módlmy się o cud, aby kolejnym razem udało się doświadczyć tyle jedności przed marszem, ile przeżyliśmy jej w trakcie jego trwania.
Zachęcamy również do modlitwy o możliwość udziału Nicka Vujicica w kolejnym Marszu dla Jezusa w Warszawie. Módlmy się również o błogosławieństwo w organizacyjnym rozwoju. Chcielibyśmy uzupełnić to wielkie wydarzenie tyloma inwencjami ewangelizacyjnymi, na ile jest to możliwe.
Na następny raz zamówcie Wasz odjazd najpóźniej, jak się da. Niech Bóg Was potężnie błogosławi w cudownym imieniu Jezusa Chrystusa. Do zobaczenie w maju 2013!!
Jerzy Przeradowski
------------------------------------
19 maj dzień jak każdy, sobota. Na ulicy protest pracowników Opery Narodowej, Noc Muzeów, oraz wolny wstęp do gmachu parlamentu. Media koncentrują się na tych wydarzeniach a ciekawy lokalnych i ogólnopolskich informacji telewidz czy słuchacz radia żyje tym, co podają media. Warszawa nie widzi i nie dostrzega, że w tym samym czasie, co podane przez media wydarzenia stało się coś jeszcze, coś bez precedensu, coś co wydaje się nikogo nie obchodzić... coś tak jak przyjście Jezusa dwa tysiące lat temu.... Ale w historii Polski ostatnich dni, tej nie medialnej ale raczej duchowej naszego narodu wydarzyło się; ponad dwa tysiące odważnych ludzi nie lękało się dać chwałę żywemu Bogu modląc się, by Ten błogosławił Polskę. Nikt nie protestował, nie krytykował, nie oskarżał, nie potępiał, nie szukał winnych, nie szkalował, nie ośmieszał i niczego nie bronił. Ten marsz nie był przeciw, a raczej za..... Za tym, by prawdziwy Król, ten który ma wszelką władzę rządził swoim ludem wg swojego prawa i sprawiedliwości. Nieliczni, ale obecni przedstawiciele historycznych Kościołów wielbili Boga ramię w ramię z wyznawcami Kościołów mniejszościowych. W samym centrum naszej stolicy słychać było, że Jezus jest Królem, że Jemu należy się chwała. TGD, Kola i inni dali z siebie wszystko to, co mieli najlepszego by zebrani wokół sceny ludzie usłyszeli, kim naprawdę jest Jezus i co zrobił w ich życiu. Ciekawe, że inicjatywa przyszła zza oceanu ale od Polaka, Artura Pawłowskiego; nietuzinkowa bezkompromisowa postać... Niesamowite jest, że gość (bo w Polsce jest gościem) nie przejął się przeszkodami ale stanął w wizji na czele biało-czerwonego marszu proklamującego Bożą Miłość. To jest chyba to, o co w tym chodziło. Polacy tak okrutnie doświadczeni przez historię nigdy nie doświadczyli wylania Bożej Miłości i cudu przebudzenia. Wierzę, że tylko Kościół wyposażony w miłość i przebaczenie ma moc sprawić, by runęły mury uprzedzeń i podziałów, by stała się Boża jedność między nami, by w ten sposób Bóg mając nas miał nasz naród. Powiem to tak; ten marsz - mam nadzieję, że nie ostatni - był krzykiem tej części Kościoła, która razem maszerując woła: jesteśmy jedno.
Karol Głuszek
------------------------------------------------
Marsz dla Jezusa był dla mnie i mojej żony wielkim przeżyciem. Zobaczyliśmy pragnienie i desperację ludzi, by w Polsce coś ruszyło. Wiara jakby odżyła. Sam fakt, że pomimo braków finansowych niektórzy ludzie przejechali wiele kilometrów, by być, maszerować i manifestować, jest czymś bardzo wymownym i poruszającym. Organizacja marszu i jego przebieg pokazały, że potrafimy nie tylko pokazać emocje i miłość do Pana Boga, ale też, że potrafimy to zrobić dobrze. Stanęliśmy ponad podziałami. Stanęliśmy razem, co było wyjątkiem w większości. Pragniemy, by w przyszłym roku Marsz Dla Jezusa odbył się powtórnie, ale poszerzony o tych, którzy jeszcze nie byli, przyglądali się, a teraz chcą dołączyć. Maszerując czułem, że coś w duchowym wymiarze pękło i że zrobiliśmy milowy krok do przebudzenia w Polsce, tak przecież przez wszystkich oczekiwanego . Błogosławię organizatorów marszu.
Halina i Ryszard Krzywy